Żeglarskie dni

Dzień trzynasty – niedziela – 16.07.1989r.

Wstaliśmy o 09:00. Pogoda nieco się poprawiła. Po śniadaniu wyszliśmy na miasto, potem sklarowaliśmy jacht, następnie pośpiesznie wypłynęliśmy z tego mało gościnnego, deszczowego Giżycka. Skierowaliśmy się na wyspę Grajewska Kępa i tuż przed deszczem udało nam się przycumować. Będziemy tutaj spać. Ustawiliśmy się na zawietrznej. Nareszcie spokój, bez gwaru innych ludzi, nie buja, a kilkadziesiąt metrów od nas szaleje Niegocin. Zanosi się na podobną noc. Dzisiaj jednak na pewno będziemy spać spokojnie.

Z dziennika pokładowego tego dnia: Małgosia Zmysłowska

Żeglarskie dni

/ To Giżycko takie betonowe, złe wspomnienia po tej nocy. Niewyspani poszliśmy pozwiedzać. Byliśmy zmęczeni po tej nocy, nie mogliśmy się doczekać żeby już wypłynąć. Takie to żeglarskie dni, raz lepiej raz gorzej, pogoda nie zawsze dopisuje. Z drugiej strony to świetna okazja na uodpornienie się na zewnętrzne warunki pogodowe. Wiele lat później z kolegami ze szkoły pojechaliśmy na Dagrę, nad zalew Sulejowski, pech chciał, że mieliśmy dokładnie taką samą pogodę. Tym razem to ja byłem odpowiedzialny za jacht i analogicznie do tego właśnie dnia wszystko mi się przypomniało. Wiatr szalał po jeziorze, my przycumowani long side do kei, fale wrzucają nas na keję, burta cała poobijana. Wiało 7 tej nocy, ciemno, zafalowanie wysokie jak na jezioro, odbijacze były do dupy, nie chroniły jachtu kompletnie. Co 10 min wychodziłem na keje żeby poprawić odbijacz, brakowało sił żeby odepchnąć łódź od kei aby wsunąć odbijacz w inne miejsce. Nic nie pomagało, ciemno jak w d… Postanowiłem opuścić ten ciężki miecz żeby ustabilizować łajbę, trochę pomogło ale nieznacznie. W końcu tak sie rozbujało, że słyszeliśmy jak miecz podskakuje razem z łajbą i wali cały mechanizm podnoszący. W końcu ucichło, ale nie wiatr i fale, stalowy fał miecza poszedł w pizdu. Zaczęło świtać nie pamiętam już dokładnie ale było ok 4 rano, zebrałem załogę, wszyscy wyskoczyli w majtach żeby nie zalać ubrań od deszczu i dawaj. Długa lina cumownicza i jeden na brzegu, dwóch do pagajów i jeden za sterem i z całej pary napitalaliśmy, żeby nie powpadać na inne jachty, zresztą już mocno poobijane. Było ciężko ją przeprowadzić. Dochodzimy do brzegu a Orion stoi, kurde co jest? nie idzie. Wtedy właśnie zakumałem że fał miecza się skończył. Weszliśmy we trzech do wody i z całej siły wepchnęliśmy łajbę ile się dało. Dopiero wtedy nad ranem zasnęliśmy, tym razem łajba bujała się juz delikatnie ale ten miecz halsował podnosząc się i opuszczając na brzegu, słychać było piasek pod pokładem. Żeglarskie dni – końcówka Norsemana./

Okiem 9 latka 26 lat później: Damian Zmysłowski

Szkoła Żeglarstwa http://zaglewgore.pl/